Dlaczego tandemy językowe często „nie działają”?

Tandem językowy to z założenia świetna sprawa: ja się chcę nauczyć angielskiego, a Anglik polskiego. Więc uczymy się wzajemnie. Za darmo. Genialne, nie? Nie.

Oczywiście może się zdarzyć, że coś takiego „wypali”, czemu nie.

Ale w zdecydowanej większości wypadków niestety nie.

Dlaczego?

Z różnych powodów.

Po pierwsze, choć nie najważniejsze, obcokrajowców chętnych do nauki polskiego jest stosunkowo niewielu. To okropnie trudny język, a na dodatek międzynarodowo zupełnie nieważny.

Możemy więc chcieć uczyć się angielskiego, niemieckiego, francuskiego, hiszpańskiego czy chińskiego, ale gdzie znajdziemy Brytyjczyków, Niemców, Francuzów, Hiszpanów czy Chińczyków chcących naprawdę nauczyć się polskiego??

Nasza “waluta przetargowa” – język polski – jest stosunkowo mało atrakcyjna na światowym rynku języków obcych.
No, ale można mieć szczęście ;).

Po drugie, i to już ważniejsze, prawie żaden native speaker nie ma pojęcia jak uczyć własnego języka ojczystego. Serio! A czy Ty byś teraz spontanicznie potrafił/-a wymienić, jakie są typy koniugacji (odmiany przez osoby) w jęz. polskim, według jakich reguł tworzy się czas przeszły dokonany i niedokonany (i co to w ogóle jest?), czy wiedział(a)byś, że liczebniki porządkowe odmienia się przez osoby i co to są rzeczowniki męskoosobowe i niemęskoosobowe, jaki przyimek łączy się z którym przypadkiem itp.?
Nie? Dlaczego? Przecież jesteś Polką/Polakiem i znasz ten język doskonale! ;).

Wyobraźmy sobie więc, że chcemy stworzyć tandem do nauki z jakimś Anglikiem (który przypadkiem uczy się akurat polskiego). Żeby zrobić to dobrze, żeby nie zabrakło materiału, żeby materiał nie był zbyt trudny/zbyt prosty, przygotowujemy się jak wariaci na te zajęcia, niewykluczone, że kilka godzin na każde. Musimy się “douczyć” reguł gramatycznych dotyczących polskiego, aby odpowiadać Anglikowi na pytania np. dlaczego jest “wszedłem” ale “weszłam”, dlaczego “idę z tatą” ale “idę z bratem”, dlaczego jest „kałuża zupy„, ale już np. “kałuża krwi” itp. Zawsze powtarzam, że większość Polaków nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jakim trudnym językiem mówimy.

OK, więc przygotowujemy się godzinami, potem przez godzinę uczymy polskiego. I co za to mamy? Godzinę angielskiego. Którego uczy nas Anglik najprawdopodobniej nie mający większego pojęcia o angielskim niż my o naszym polskim. Ciekawe, czy on też się tak długo i sumiennie przygotowywał na lekcję z nami.

OK, jeśli obie strony znają już wzajemne języki bardzo dobrze, to takie gramatyczne drobiazgi są mniej ważne, bo chodzi wtedy bardziej o rozszerzenie słownictwa, “złapanie” prawidłowego ancentu, osłuchanie i “rozmówienie” się. Ale początki z obcokrajowcem są raczej trudne…

Po trzecie, brakuje wspólnych tematów do rozmów. Takie kontakty ograniczają się zwykle do “skąd jesteś?”, “czy masz rodzeństwo?”, “do jakiej szkoły chodzisz?”, “kim jesteś z zawodu?”, “czy masz jakieś zwierzęta domowe?”, “gdzie wyjeżdżasz na wakacje?”, “jaki jest twój ulubiony zespół?” itp. Wbrew pozorom takie tematy się błyskawicznie wyczerpują i mało kto ma inwencję i wprawę prowadzenia “rozbudowanej”, ciekawej i przede wszystkim kształcącej  rozmowy na jakiś inny temat.

OK, jeśli obie strony mają jakieś konkretne wspólne hobby, powiedzmy hodowlę kaktusów, to faktycznie mogą o tym ciągnąć niekończące się rozmowy, wymieniać się doświadczeniami o poszczególnych rodzajach kaktusów, o ich wzroście, kwitnięciu, rozmnażaniu, chorobach, podlewaniu itd. itp. Ale takiego chętnego do nauki ORAZ nauczania “superpartnera” w naszym docelowym języku jest BARDZO trudno znaleźć.

Po czwarte, oczywiście można zadać sobie trud i nawet jako amator porządnie PRZYGOTOWAĆ lekcję albo nawet szereg konsekwentnych lekcji dla kogoś. Wiecie, ile to pracy?? Nauczyciele wiedzą, amatorzy łapią się za głowę i najczęściej rezygnują.
Sama zostałam kiedyś dawno w życiu skonfrontowana – właściwie przypadkiem – z nauczaniem języka polskiego. Prowadziłam pierwsze kursy polskiego na Uniwersytecie Ludowym w Berlinie. Na każde 90 min zajęć z grupą przygotowywałam się co najmniej pół dnia, często jeszcze dłużej. PO zajęciach analizowałam ich przebieg, wady, zalety, plusy, minusy, potrzeby, sukcesy i niepowodzenia poszczególnych uczniów.

OK, faktem jest, że jak już raz to nauczanie polskiego “przeorałam”, to z każdym kolejnym kursem było prościej, szybciej i – szczerze mówiąc – lepiej. W końcu we wszystkim można dojść do wprawy. Jednak początki nauczania WŁASNEGO języka były najeżone problemami, których się jako Polka absolutnie nie spodziewałam.
Tak naprawdę do tej pory wolę uczyć niemieckiego niż polskiego, bo sama świadomie przeszłam tą drogą NAUKI od zera do teraz i łatwiej mi to z tej perspektywy tłumaczyć.

Po piąte, założenie, że nasz partner z tandemu językowego będzie miał jakiekolwiek przygotowanie metodyczne, pedagogiczne czy podobne jest w 99,9% nieosiągalnym marzeniem. TACY wykwalifikowani ludzie po prostu uczą za pieniądze. Zarabiają pieniądze i jeśli mają taką potrzebę lub ochotę – za te pieniądze “wynajmują” sobie wykwalifikowanego lektora danego języka, żeby on uczych ICH. Profesjonalnie.

Tandem językowy to piękne założenie i wiem, że CZASEM takie układy faktycznie funkcjonują. Wymaga to jednak od obu uczestników bardzo wielu czynników, które niełatwo jest spełnić i ze sobą zsynchronizować.
Jeśli któryś z partnerów nie jest zadowolony, to tandem po prostu szybko umiera “śmiercią naturalną”.

Jeśli już szukacie tandemów, to spójrzcie trochę szerzej na życie… Dwa niekonwencjonalne przykłady z mojego prywatnego życia: prowadziłam kiedyś szkołę niemieckiego w Berlinie. Z drugiej strony nie znoszę prasować. Udało mi się znaleźć w Berlinie panią (pochodzącą z Polski), która w zamian za darmowe uczestniczenie w kursach “załatwiała” mi prasowanie.
Moja córka po naszym kilkuletnim pobycie w Anglii i powrocie do Niemiec potrzebowała pomocy w matematyce (inne programy szkolne itp.). Tu również doskonale udał się “barter”. Uczyła ją doskonała nauczycielka (Polka), którą ja w zamian uczyłam niemieckiego.

Foto: flickr/gvc7203

15 comments

  1. Zgadzam się. Sama próbowałam uczyć polskiego, ale gra nie była warta świeczki. Wolę uczyć francuskiego 🙂 Jednak jeśli nie zależy nam na native’ie, myślę, że jedna dość wyjątkowa kombinacja może się sprawdzić – nauczyciel uczy drugiego nauczyciela. Koleżanka po romanistyce uczy emerytowanego nauczyciela angielskiego w zamian za lekcje angielskiego. Pełen profesjonalizm i to z dwóch stron zachowany 🙂 Pozdrawiam!

  2. Ma pani , rację . Pamiętam jak kiedyś oburzyłam się na pewnego Niemca, że nie potrafił mi wytłumaczyć dlaczego tu jest akurat Akussativ a nie Dativ i nie wiedzizał tak naprawdę nic o tych przypadkach .
    Ps. Proszę jeszcze raz aby zerknęła pani na moje pytanie postawione dwie lekcje ,,niżej ” . 🙂

  3. Hmm, zgadzam się z tymi argumentami dlatego uważam, że native (w sensie nie profesjonalnego nauczyciela) może być jedynie tzw. language helperem (jak opisał Aaron – http://www.everydaylanguagelearner.com/2010/12/26/a-language-helper/) czyli oferując swoistą pomoc, a nie zastępstwo nauczyciela.

    Problem taki, że mało kto altruistycznie poświęci swój czas, jest to moim zdaniem możliwe jedynie przy pewnym stopniu zażyłości co implikuje osobisty kontakt (przynajmniej na początku). Wyłącznie internetowe znajomości niestety nie działają (efekt doświadczeń). No i kółko się zamyka, bo to automatycznie odcina ludzi z małych, „nieatrakcyjnych turystycznie” miejsc. Tam po prostu trafienie na jakiegokolwiek native’a (a już kompatybilnego językowo – nie mam tu na myśli niszowych języków nawet) jest problematyczne. Np. w moim mieście (ok. 40 tys.) w szkołach językowych angielskiego jako „tzw. native’i” uczą Egipcjanin i Meksykanin (ok. są też Anglicy – przeważnie emeryci) :-). A jak już jest to jest „kolejka chętnych” :(. Ale na bezrybiu i rak rybą 🙂

    Generalnie szanse są niewielkie i coraz bardziej skłaniam się do myśli, że w takich warunkach nie da się sensownie nauczyć aktywnego użycia języka (a może się da? Ma Pani jakieś rady? :-)). Bo ile można gadać do siebie i wymyślać urojone sytuacje z dnia codziennego :-). Wynajęcie nauczyciela to kosztowna sprawa (realnie rzecz biorąc to min. kilka godzin w tygodniu przez dłuższy czas), a jak ktoś szuka tandemu to chce te koszty zminimalizować.

    Pozdrawiam
    Tomek

    P.S. Nie potrzebuje Pani pomocy informatycznej (strony, aplikacje webowe, administracja) 🙂

  4. Skoro mowa o zawiłościach językowych to pozwolę sobie zwrócić Pani uwagę, iż powinno być „przeszłam tę drogę nauki” a nie „tą drogę” Jest to dość pospolity błąd gramatyczny w odmianie zaimka wskazującego przez przypadki, a konkretnie biernik: kogo?, co? –chodzi o tę sprawę, tę książkę, tę krytykę, tę drogę a nie o tą.

    1. Absolutna racja, mnie samą taki błąd razi…
      Niestety, po ponad połowie życia za granicą zdarzają mi się w polskim drobne potknięcia językowe, choć staram się zawsze bardzo uważać.
      Akurat tu w tym tekście napisałam jednak chyba raczej „przeszłam tą drogą nauki”, więc nie czuję się winna 😉
      Chyba, że jednak coś przeoczyłam.

  5. Na tandemach się nie znam, bo nigdy ich nie próbowałam (zupełnie nie wiedziałam, o czym miałabym z taką nieznajomą osobą rozmawiać, i to w języku, w którym niewiele umiem powiedzieć…), ale co do nauczania polskiego ma Pani 100% racji. Sama uczę teraz jedną Japonkę i jestem zaskoczona tym, jak wiele pracy to wymaga…! Wydawałoby się, że to żadna praca: to mój ojczysty język, podręcznik dostałam od profesora, któremu pomagam, studentkę mam tylko jedną, zajęcia raz w tygodniu… Miałam takie podejście przez pierwszy semestr, ale w tym nagle zachciało mi się zostać „prawdziwą nauczycielką”, a nie przerabiać tylko kolejne ćwiczenia z podręcznika. W efekcie przez 3 dni kombinuję, co by tu przygotować, czego moja Japonka jeszcze nie umie, z czym miała problem na ostatnich zajęciach, co mogłabym jej dosłać mailem… Dużo pracy, ale satysfakcję mam z tego olbrzymią :).

    I też myślę, że łatwiej byłoby mi uczyć Polaka japońskiego – wiem przynajmniej, od czego zacząć i co przeważnie sprawia Polakom problemy.

    Pozdrawiam!

  6. Ja za to przez kilka miesięcy pisałam z Niemką i nie traktowałyśmy tego jakoś super poważnie 😉 Tzn. ja po pracy, a ona po szkole wchodziłyśmy na fb albo Skype’a i sobie pisałyśmy. Ja poprawiałam jej zdania, a ona moje 😉 Potem niestety kontakt się zerwał i to z powodu problemów z internetem, ale jeśli będzie taka możliwość, to bardzo chętnie bym popisała lub porozmawiała z Niemcami 😉 Chociaż w niektórych momentach naprawdę ciężko było mi powiedzieć dlaczego napisałam akurat tak, a nie inaczej i ona miała ten sam problem 😉 Ale nasze konwersacje wspominam naprawdę pozytywnie 😉 Już samo porozmawianie z kimś trochę po niemiecku, a trochę po polsku mi pomogło 😀

  7. Dzień dobry Pani Agnieszko!
    Chciałbym Pani bardzo podziękować za wczorajszą prezentację na temat niemieckiej wymowy. Była super! Pytanie moje związane z nią brzmi tak: Gdzie mógłbym znaleźć nagranie z tej prezentacji?
    Pozdrawiam i czekam na odpowiedź
    Jakub Jeliński

  8. Mam taki artykół na stronie słówka.pl tylko że to jest on o wiele za krótki.

  9. O wymowie niemieckiej właśnie. Tylko że w nim nie ma aż tyle informacji, ile powinno być. Dlatego jest tego o wiele za mało.

  10. No to ja chyba mam szczęście jednak :p w Norwegii poznalem Rosjankę która zna 12 języków i jako trzynastego uczy się właśnie polskiego…. Ja się uczę norweskiego a ten Oba zna lepiej niż niejeden Norweg, zna zasady gramatyki i metody tworzenia zdań i ogólnie jest niesamowita poliglotką i co jak co ale przystosowanie metodyczne to ma 🙂

Dodaj komentarz