Fajnie jest mieć dziecko za granicą

Wyjechałam na stałe do Niemiec w lutym 1989 roku, niedługo przedtem obchodziłam 22 urodziny. W Niemczech ukończyłam studia, nauczyłam się świetnie niemieckiego, wyszłam za mąż za Niemca, zaczęłam pracować i… w swoje własne 29 urodziny urodziłam córeczkę.

Urodzenie dziecka w „obcym” kraju i to na dodatek w obcojęzycznej rodzinie, to niesamowite doświadczenie. Nie dlatego, że przy okazji nauczyłam się wszystkich niemieckich słówek związanych z ciążą, porodem i wychowaniem niemowlęcia. Ale dlatego, że niejako oczami własnego dziecka nadrobiłam trochę fakt, że sama tego dzieciństwa w Niemczech nie spędziłam. Moja córka miała chyba dość typowe niemieckie dzieciństwo, ze wszystkimi blaskami i cieniami – jak każde dziecko. A ponieważ w domu posługiwaliśmy się wyłącznie językiem niemieckim (bo nie chciałam ze spraw dnia codziennego wyłączać męża, który nie zna polskiego), to przeżyłam to jej dzieciństwo tak trochę jej – niemieckimi – oczami.

A ileż się działo przez te lata! Koleżanki, koledzy, spotkania, zabawki, zabawy, wzajemne nocowania u siebie, książki dla dzieci, piosenki dla dzieci, filmy dla dzieci, zainteresowanie, śpiew w chórze, malowanie, wyjazdy, zainteresowania, zmiany przedszkola, przeprowadzki i związane z nimi zmiany szkoły i nowe kręgi znajomych, problemy, sukcesy, stopnie,  klasówki, przedmioty szkolne, nauka wszystkiego, marzenia, muzyka, wspólne zakupy, urlopy, wyjazdy, spotkania z niemieckimi krewnymi itd. itp. A w zeszłym roku matura i początek studiów. To koniec pewnego etapu mojego „życiowego niemieckiego wykształcenia”, bardzo ciekawego i urozmaiconego. Wydaje mi się, że to właśnie najbardziej przez niemieckie dziecko (córka ma oba obywatelstwa, ale czuje się oczywiście bardziej Niemką) tak autentycznie wrosłam w niemieckie realia. Nawet bardziej niż przez pracę, prowadzenie własnej firmy itp. „dorosłe” rzeczy.

Z drugiej strony jestem dumna z córki (i z siebie), że świetnie zna język polski w mowie i w piśmie, ba, nawet potrafi zaśpiewać hymn Polski. Zna także Reksia, Bolka i Lolka, Tuwima, Brzechwę itd. – czyli to, co z mojego polskiego punktu widzenia wydawało mi się dla dziecka nieodzowne.

1 (27)

3 comments

  1. Witam. Przeprowadziłam się do Niemiec 3 miesiące temu z 3latkiem. Bardzo brakuje mi pomocy w tzw. słowniku piaskownicy i placu zabaw. Moim zdaniem warto pomyśleć o stworzeniu takiej pomocy dla polskich matek w Niemczech. Nauka niemieckiego z podręczników nijak ma się do porozumiewania się z maluchami na placu zabaw 😀

Dodaj komentarz