Taka teraz moda na blogach. Dałam się więc zarazić modą (wyjątkowo!).
LUBIĘ:
- herbatę
- pracować
- konie
- kaczkę pieczoną z jabłkami
- heavy metal
- pieśni śpiewane przez Jonathana Antoine
- internet
- moje pióro wieczne (Art Pen firmy Rotring)
- czekoladę
- książki
NIE LUBIĘ:
- kurzu
- pająków i innych insektów
- wątróbki
- wiatru
- zimna
- wczesnego wstawania
- prasować
- latać samolotem
- marnowania czasu
- jazzu
Kolejność w obu kategoriach jest przypadkowa!
A Wy?
Pani Agnieszko! Mam pytanie trochę z innej beczki.
Pisała Pani na blogu, że szukając nauczyciela niemieckiego, powinno się znaleźć kogoś takiego, kto pozwala na przekładanie zajęć kiedy coś uczniowi wypadnie, albo zwyczajnie nie ma ochoty i nie jest w nastroju do nauki. Twierdzi Pani, że nauczyciel nie powinien tutaj robić problemów, domagać się pieniędzy za nieodbyte zajęcia, itp.
Według mnie przekładanie zajęć jest nagminnym problemem korepetytorów. Uczniom dość często coś „wypada”, czy też oddają się lenistwu, co – jeśli zdarza się często – jest dla nauczycieli niesamowicie drażniące. Wydaje mi się, że nauczyciele powinni jakoś się przed tym zabezpieczyć i dlatego zasadne jest umówienie się z uczniami, że kiedy odwołają zajęcia mniej niż 24h przed czasem, należy się zwrot pieniędzy. To pozwala traktować nauczyciela serio i dla samego ucznia jest korzystne, bo jeśli nie ma ochoty, przełamie się i jednak jego proces uczenia się będzie intensywniejszy.
Pytanie moje jest takie: czy mogłaby Pani rozwinąć swój poglad na tę sprawę? Dziękuję z góry za odpowiedź.
Panie Jacku,
Ma Pan rację i jej Pan nie ma.
Z jednej strony problem oczywiście rozumiem, bo również sama byłam z nim nie raz skonfrontowana. Ma się np. ułożony grafik uczniów na popołudnie, a tu 5 min przed rozpoczęciem ktoś pisze, że „coś mu wypadło”. Z drugiej strony NAPRAWDĘ może coś wypaść. Pomijając np. problemy techniczne u ucznia (których nie jesteśmy w stanie zweryfikować) zdarzało mi się przerywać nawet już po rozpoczęciu zajęć, bo opiekunka, którą uczyłam była wzywana do swojej podopiecznej itp. Tego teoretycznie również nie możemy sprawdzić. Ale NAWET jeśli się miało fatalny dzień i człowiek absolutnie nie jest akurat w nastroju wgryzać się przez godzinę w niemiecki – to jego prawo. Moim zdaniem.
Co na to poradzić? W moim przypadku jest tak, że po prostu jest BARDZO MAŁO wolnych terminów. Nie chcę się tu jakoś przechwalać, ale jeśli uczeń z JAKIEGOKOLWIEK powodu przegapi lekcję, to tylko bardzo wyjątkowo zdarza się okazja, aby mógł ją odrobić w innym terminie. Na ogół zdany jest dopiero na kolejną lekcję, powiedzmy za tydzień. JEGO strata, nie moja. Nie wiem, czy to tylko specyfika mojej pracy, czy inni nauczyciele też tak mają, ale ja się nigdy nie nudzę, bo zawsze jest coś do zrobienia. Wykorzystuję więc chętnie wolną godzinę, aby w tym czasie zrobić coś innego. Ale NIGDY nie frustruję ucznia płaceniem za nieodbytą naukę, nie czułabym się fair.
Przez taką taktykę wyróżniają się z czasem dwie wyraźne grupy uczniów: ci, którym często „coś wypada”, uczą się więc rzadko i osiągają mierne efekty. Z czasem się po prostu wykruszają, a ich miejsca zajmują inni. Oraz ci, którzy uczą się regularnie i bardzo pilnują, żeby nie przegapić żadnego spotkania. Oczywiście przyjemniej się uczy tych drugich ;).
To oczywiście moje prywatne zdanie i podejście (no, może już nie całkiem prywatne, bo współpracuję na tych samych zasadach z wszystkimi innymi lektorami w http://www.ISJAD.pl).
Okay. Rozumiem ten punkt widzenia. Jeśli uczeń często przekłada zajęcia, na 99 procent wynika to z jego osobowości – a więc prawdopodobnie także jest leniwy, mało efektywny, niesłowny, etc. Pojawia się tu następny problem: jak radzić sobie z takimi uczniami. Dla przykładu: nauczyciel widzi, że osoba płaci za zajęcia i nic z nich nie wynosi, nie przygotowuje się w domu, na lekcji trzeba z nim powtarzać materiał, bo już zapomniał, co było na poprzedniej… Nauczyciel dostrzega, że ich współpraca nie ma sensu i wie, że dana osoba nie ma szans na zdobycie wiedzy. Widzi, że uczeń żyje złudzeniami dotyczącymi siebie samego i nie przyjmuje do wiadomości, że tylko marnuje czas i pieniądze. Czy nauczyciel powinien zakończyć współpracę z uczniem? Czy etyczne jest, aby pobierał pieniądze i nauczał – choć wie, że to daremne?
Pozdrawiam!
PS może zrobiłaby Pani kiedyś wpis na zasadzie: „rady dla nauczających przez Skype’a, jak się reklamować, zdobywać chętnych, etc”. Taki pomysł 🙂
Również ten problem znam z autopsji. Najczęściej jest tak, że uczeń przedpłaca określoną ilość spotkań, na ogół 10. Zdarzało mi się oczywiście, że ktoś się ABSOLUTNIE nie przygotowywał do zajęć.
Tu mała dygresja – nie każdy MOŻE się przygotowywać, są np. uczniowie naprawdę nie mający czasu, którzy opierają swoją naukę wyłącznie na konwersacjach nie przygotowując się do nich jakoś specjalnie. Są i takie przypadki i jeśli jest to z góry dla obu stron jasne i do zaakceptowania, to nic nie przemawia przeciwko takiemu układowi.
Ale chodzi pewnie o „klasyczny” przypadek nauczania, kiedy ja jako lektor zakładam przynajmniej minimum własnej pracy między spotkaniami, np. nauczenie się paru słówek, jakichś konstrukcji itp. Jeśli nieprzygotowanie zdarza się NOTORYCZNIE, to ja osobiście nie mam sumienia brać pieniędzy za taką pseudonaukę. Stawiam więc jakieś warunki „albo nauczy się Pan/Pani xyz, albo niestety muszę zrezygnować z dalszych lekcji”. Niektórzy uczniowie dają się w ten sposób „zaszantażować” i w końcu zaczynają się uczyć, inni nie – i przestają się uczyć. Zwalnia się znowu miejsce dla kogoś naprawdę chętnego ;).
Wiem, że niektórzy lektorzy postępują niekiedy inaczej i to również jest w jakiś sposób zrozumiałe („klient płaci – kient ma”). To chyba kwestia osobistego „sumienia” z jednej strony, a z drugiej strony też właśnie strach przed stratą płacącego ucznia…
Nie chcę tu absolutnie krytykować tych, którzy przestają się uczyć. To ich wolny wybór i zdarza mi się pozostawać z nimi w bardzo przyjacielskich kontaktach mimo braku dalszej wspólnej nauki. Powody braku wystarczającej motywacji do nauki mogą być przeróżne i to nie świadczy źle o CZŁOWIEKU jako takim. Życie układa się po prostu bardzo różnie.
Lektorzy, którzy to tu teraz czytają pewnie sobie myślą „łatwo jej mówić” ;).
Jak znam życie, gdyby odmówiła Pani jakiemuś leniwemu „uczniowi” współpracy – za plecami zwalałby całą winę na panią, że „uczę się już pół roku i nie potrafi mnie ta nauczycielka niczego nauczyć”. Często na nauczycieli zgania się odpowiedzialność, że np. uczeń nie zdał matury, nie zna języka… Jednak zgadzam się zupełnie z Pani postawą, trzeba powiedzieć to jasno: nauczyciele, którzy biorą pieniądze od uczniów uprawiających pseudonaukę, po prostu naciągają ich.
Serdeczności.
Bardzo ciekawa dyskusja:) Zarówno jeden problem (przekładanie, odwoływanie zajęć), jak i drugi (uczeń bierze udział w zajęciach, ale efektów żadnych nie widać) pojawia się czasem. Oba są uciążliwe i często naprawdę nie wiadomo, co zrobić. Choć sama nauczam online, uważam, że pobieranie jakiejkolwiek opłaty za lekcję, która się nie odbyła nie jest w porządku. Mi również nawet po 20, czy 30 minutach zdarzało się przerwać lekcję, bo np. wystąpiły problemy techniczne. W takim przypadku można tę lekcję przecież kontynuować następnym razem (często ten brakujący czas, np. 30 min. Takie propozycje czasem wychodziły od uczniów), albo przedłużać kolejne lekcje o 5,10 min, aby to odrobić (jeśli jest taka możliwość). Jest to faktycznie denerwujące, gdy uczeń odwołuje lekcję 5min przed rozpoczęciem, szczególnie wtedy, gdy na to miejsce miało się innego chętnego, ale jestem zdania, że im bardziej my jesteśmy elastyczni dla uczniów, tym bardziej i oni dla nas:) Czy nie zdarzyło się Państwu nigdy, że to Wy – nauczyciele- właśnie potrzebowaliście przełożyć, czy odwołać lekcję, bo też coś właśnie wyskoczyło? Mi się niestety zdarzyło, choć jest mi wtedy naprawdę niezręcznie, no ale, jak pisała p. Agnieszka, w życiu różnie bywa. Naprawdę nigdy żaden uczeń nie robił mi z tego powodu problemu.
A co do nauki kogoś, kto nie ma ochoty się uczyć, to także uważam, że trzeba postawić sprawę jasno. I taki przypadek przeżyłam:), choć uczeń (osoba dorosła:), twierdził ciągle, że już od następnego razu zacznie przygotowywać się do zajęć. No więc naiwnie wierzyłam w to, co doprowadziło w końcu do tego, że dalsza nauka stała się po prostu niemożliwa, no bo jak tu pracować, jak po kilku dobrych miesiącach uczeń dalej nie umie odmieniać czasownika, myli proste pytania typu.”Jak się nazywasz” z pytaniem „Gdzie mieszkasz”. Jak wyrażać myśli w czasie przeszłym, skoro teraźniejszego się nie zna. Jak tu rozmawiać, skoro uczeń raz mówi „er”, raz „sie”, połowę zdania w czasie teraźniejszym, drugą w przeszłym itp. Myślę, że współpraca z takimi uczniami umiera po prostu śmiercią naturalną:) Panie Jacku, a to, że uczeń „zwala” wszystko na nauczyciela…hm..Mam chyba wyjątkowo wyrozumiałych uczniów:) Sami przyznają się często, że do czegoś nie podeszli ambitnie i teraz to kuleje. Może to kwestia tego, że w przeważającej mierze uczę dorosłych i ich podejście jest nieco inne, a może tego, że wielu z nich naprawdę zauważa, że do sukcesu potrzebna jest samodzielna nauka.
Ale co prawda ostatnio (po pewnej lekcji, gdy po raz kolejny zauważyłam, że mój uczeń ma problemy z przyswojeniem sobie materiału, który już powinien znać) zastanawiałam się, czy to kwestia tego, że się nie przykłada do nauki (choć twierdzi, że powtarza materiał), czy tego, że faktycznie niektórym trudno przychodzi nauka języka. Hm…A może to jednak nauczycielka nie potrafi dobrze wytłumaczyć?:)))
Pozdrawiam i życzę sukcesów zawodowych,
Maria
Pani Mario, a jakiego języka Pani naucza?
Myślę, że problem przez Panią opisany może wziąć się też z tego, że uczeń nie potrafi materiału powtórzyć solidnie, czy też nie chce mu się. Osoba zgłaszająca się do nauczyciela musi być nastawiona na bardzo ciężką i systematyczną pracę, inaczej tylko wkurzy siebie i osobę nauczającą. A tak się składa, że wielu ludzi przecenia samych siebie. Do tej pory nie mieli żadnych poważniejszych sukcesów, nie uporali się ze swoimi wadami charakteru, nie wypracowali autonomii moralnej – a już podejmują wiążącą i długodystansową decyzję nauki na kursie czy spotkaniach osobistych. Jest to błąd. Jestem pewien, że powinno to przebiegać w sposób następujący:
1. Najpierw zdaję sobie sprawę z tego, że chcę się nauczyć języka.
2. Potem oceniam realnie swoje szanse. Jeśli jestem np. punktualny, systematyczny, nie mam np. problemów z wyprowadzaniem psa, z oddawaniem książek do biblioteki, z lenistwem, brakiem aktywności – przechodzę do nauki. Jeśli natomiast widzę wyraźnie, że mam problemy z porannym wstawaniem, efektywną nauką, wspomnianym wyprowadzaniem psa, odpieraniem pokus – muszę się najpierw z tym uporać, co powinno zająć z rok czasu. Dopiero potem mogę mieć pewność, że podejmując naukę – zrobię to solidnie.
Bardzo fajna jest też porada pani Agnieszki, żeby umawiać się np. na 10 lekcji z rzędu. Z możliwością przedłużenia. To lepsze niż składanie sobie obietnic, w rodzaju „niech doprowadzi mnie pani od a1 do c2”.
Panie Jacku,
pozwoli Pan, że odrobinę zaoponuję. Moje doświadczenie powiada, że każdy uczy się inaczej. W innym tempie. Ma inne problemy, myśli trochę inaczej niż inni. Ale zwłaszcza to tempo… Zdarza mi się uczyć w naprawdę żółwim tempie, bardzo, bardzo powoli. Bo to UCZEŃ, a nie nauczyciel określa tempo przy zajęciach indywidualnych. Jeśli uczeń POTRZEBUJE więcej czasu, to ma do tego prawo, a ja nie mam prawa go poganiać (no chyba, że faktycznie ma jakiś konkretny egzamin w konkretnym terminie, to wiadomo, że są też konkretne cele do osiągnięcia). Ja nie popędzam, ja po prostu dotrzymuję kroku ;). Jedni idą rzadko maleńkimi kroczkami, inni wydają się mieć buty siedmiomilowe. To właśnie jedna z największych zalet zajęć indywidualnych – dla obu stron. Dlatego podpisuję się absolutnie pod Pana punktem 1, ale już nie pod 2 ;). Lepsze małe i powolne kroki niż żadne. Szlag mnie trafia wyłącznie, jeśli ktoś ABSOLUTNIE nic nie robi MIMO wielokrotnych deklaracji, że będzie robił.
Ja mam jeszcze inne problem a mianowicie jakies czas uczę sie przez skypa niemieckiego – nauczycielem jest meżczyzna. Prowadzi teraz z 2-3 blogi o nauce niemieckiego języka .Nie chcę tutaj bronić uczniów itd ….ale po pierwsze oczywiście jak mi coś wypadnie to muszę płacić za lekcję ale druga sprawa mnie jeszcze bardziej irytuje. Mianowicie nieprzygotowywanie się do lekcji i uczenie na tzw ” żywioł” ….Umiem już jeden język na wysokim poziomie więc pojęcie mam o nauce języka obcego . Jednak irytuję mnie gdy korepetytor nie przygotowuję się do lekcji czyli nie ma ustalonego planu lekcji , tego co chce poruszyć na lekcji i objaśnić tylko pyta się mnie co dzisiaj robimy . Druga sprawa gdy mam lekcję skypa nie widzę nauczyciela tylko słyszę i podczas lekcji gdy ze mną nić nie piszę słyszę stukanie klawiatury oraz odpowiadania na pytanie z opóźnieniem …..Jest to irytujące bo ja też wymagam tak płacę nie małe pieniądze za naukę a ktoś mnie przysłowiowo ” wykorzystuję ” .Ta godzina ma być dla mnie wykorzystana w 100 % a nie na pisanie w międzyczasie kolejnego bloga ……..Trochę ktoś zaczyna stawiać na ilość a nie na jakość . Co mi Pani radzi zmienić korepetytora ?
Oczywiście! Zmienić!
Panie Jacku,
uczę języka niemieckiego.
W całości zgadzam się z wypowiedzią pani Agnieszki. Szczególnie jeśli chodzi o to tempo. Dodam jeszcze, że każdy nowy uczeń to jakby za każdym razem nowe wyzwanie dla nauczyciela. Tak to odczuwam…Sama wiem z doświadczenia, że jeden uczeń chce zachować odpowiednie tempo pracy, tzn. aby nie było za wolno, inny wręcz prosi, aby było wolniej, aby nawet pozostawić mu trochę czasu na pomyślenie i „przetrawienie”:) tego, co przed chwilą zostało powiedziane/ wytłumaczone. Jedna z ostatnich odpowiedzi mojego ucznia (uczę się z nim od niedawna) na pytanie, czy wszystko jasne, brzmiała:”Tak, ale proszę o chwilę. Myślę teraz.”:) No i czekałam, aż uczeń skończy myśleć:)
A jeśli chodzi o punkty, powiem tak samo. Punkt 1 tak, punkt 2 nie.
I jeszcze ostatnia myśl. Ja nikogo nie „zmuszam” ani do robienia większych przedpłat, ani nie deklaruję się, że kogoś doprowadzę, jak Pan napisał, od poziomu np. a1 do c2. Owszem, stawiamy sobie jakiś cel i dążymy do niego, ale w każdej chwili uczeń ma możliwość zrezygnowania z zajęć. Uważam, że to zdrowy układ. Po co miałby się męczyć, jeśli np. po kilku lekcjach uzna, że jednak nie odpowiada mu taki nauczyciel, czy taka forma zajęć. Zdarzają się też inne sprawy, nagła zmiana miejsca zamieszkania i dłuższa przerwa w nauce na załatwienia formalności, choroba, urodzenia dziecka:) itp.
Bardzo ciekawa dyskusja. Pozwólcie, że dorzucę swoje trzy grosze 🙂
Wszystko zależy od tego, czy udzielanie korepetycji jest dodatkowym źródłem dochodu obok etatu w szkole (sytuacja A) czy głównym źródłem dochodu (sytuacja B). Jeśli mowa o sytuacji A, faktycznie sporadyczne odwoływanie lekcji większej różnicy nie robi, natomiast jeśli mowa o sytuacji B, sprawa robi się bardziej skomplikowana. W takiej sytuacji nie możemy sobie pozwolić, aby 1/3 lekcji w tygodniu była odwołana z bardziej lub mniej losowych powodów. Uczniowie powinni wiedzieć, że to nie jest nasze hobby, ale nasza praca i że dzięki niej zarabiamy na życie. Miałam w karierze kuriozalne, bo wielokrotnie powtarzające się sytuacje, kiedy uczeń nie pojawił się na lekcji, bo zaspał, albo przeniósł lekcję na inny dzień i o tym zapomniał. Zdarzało się też, że uczeń odwoływał z różnych powodów lekcje z tygodnia na tydzień i zamiast 4 lekcji w tygodniu mieliśmy 1. Nie dość, że nauczyciel jest stratny finansowo, to jeszcze taki uczeń blokuje miejsce komuś innemu. Moim zdaniem jest to bardzo niepoważne i przejaw braku szacunku do nas, do naszej pracy i czasu. Zdaję sobie sprawę z wypadków losowych, chorób, problemów z Internetem, etc. Zdarza się to uczniom, zdarza nauczycielom. Jeśli ktoś odwołuje w ostatniej chwili, ma do wyboru, albo płaci, albo odrabiamy w innym terminie, albo przedłużamy lekcję o parę minut. Kiedy mi coś wypadnie w ostatniej chwili, kolejna lekcja gratis. Moim zdaniem jest to zachowanie bardzo fair play. Uczeń też może być na mnie lekko wkurzony, kiedy z językiem na brodzie biegnie po pracy do domu a tu klops nauczycielce nie działa Internet. Dobrą metodą na takie sytuacje jest lista rezerwowa. Są to osoby, którym nie zależy na regularnych lekcjach. Korzystają z okienek, które pojawiają się, kiedy regularni uczniowie odwołują lekcje. Dzięki temu i owca cała i wilk syty 🙂 Najważniejsze żeby już na samym początku ustalić zasady współpracy.
Co do nauki, zgadzam się z p. Agnieszką. To uczeń narzuca tempo. Nauczyciel powinien wyczuć, kiedy musi zwolnić, a kiedy może przyśpieszyć. Zdarza się, że uczniowie przychodzą na lekcję nieprzygotowani. Często powoduje to, że nie możemy iść dalej z materiałem. Ale to nie koniec świata. Zawsze mam coś w zanadrzu, krótki artykuł, grę w pytania, etc. Pozdrawiam serdecznie!
Lubię (poza pkt. nr 1 kolejność jest przypadkowa):
1. niemiecki,
2. włoski,
3. hiszpąński,
4. angielski,
5. pasjonatów j. niemieckiego,
6. Panią Agnieszkę Drummer,
7. ludzi nastawionych na „ty”, a nie tylko na „ja”,
8. piłkę nożną,
9. łowienie ryb,
10. nauczać j. niemieckiego.
Nie lubię:
1. chamstwa,
2. prostactwa,
3. zarozumiałości,
4. egoizmu,
5. oczerniania,
6. salcesonu,
7. pesymistów,
8. zazdrości,
9. zawiści,
10. niskiej temperatury powietrza. 😉
Panie Tomku,
a może by Pan też napisał parę ćwiczeń do http://www.ISJADplus.pl?
AD
Dziękuję, Pani Agnieszko. Myślałem o tym. Ale najpierw chciałbym trochę poprawić swojego bloga, bo dopiero go stworzyłem. Zgłoszę się, gdy tylko będę na to gotowy. 🙂
Lubię (kolejność przypadkowa):
1. warzywa
2. koty
3. malarstwo
4. perfumy
5. ciepłe barwy
6. język niemiecki
7. Internet
8. nocną porę
9. poezję
10. pisać
Nie lubię:
1. zaskoczenia
2. pośpiechu
3. zimy
4. religii
5. głupoty
6. słodyczy
7. deszczu
8. szybkiej jazdy
9. przemocy
10. wojny
Choć do ostatniego punktu słowa „nie lubię” nie pasują – są zbyt błahe, zbyt małe.
Coraz częściej tu zaglądam, zaczynam też korzystać z ćwiczeń.
Pozdrawiam serdecznie 🙂