Do wpisu „Dlaczego napisałam „Pokochaj niemiecki!”?” pojawił się ciekawy komentarz. Odpowiedziałam na ten komentarz i wklejam tu, aby te wpisy nie zginęły gdzieś w otchłani blogowych komentarzy…
Droga Pani Agnieszko,
to jest tak bardzo wzruszajace, ze zabiega Pani o popularyzacje jezyka Goethego i Schillera wsrod Polakow. Ale przedstawiciele pokolenia Pani rodzicow nierzadko stronia od tego jezyka. Znam na przyklad pewna pania z Warszawy, ktorej syn jest wybitnym naukowcem i pracuje juz od pieciu lat w RFN. Pani M. bardzo czesto go odwiedza i wlada calkiem dobrze angielskim, francuskim wloskim. Podczas pobytow w Niemczech stara sie wszedzie porozumiec w wymienionych powyzej jezykach, ale niemiecki nie moze jej przejsc przez gardlo. Natomiast jej syn moglby wykladac techniczny jezyk niemiecki dla studentow lingwistyki lub germanistyki. Czy moze Pani sobie wyobrazic takia sytuacje?
Chyba sprezentuje pani M. Pani ksiazki. Tylko jak sie do tych ksiazek dobic mieszkajac na stale w Niemczech?
Serdecznie pozdrawiam
Andrzej Krause
Drogi Panie Andrzeju,
tak, doskonale rozumiem, o czym Pan pisze. Co więcej, moja własna rodzina, rodzice, ich rodzeństwo i oczywiście też moi dziadkowie sami byli bardzo dotknięci przez wojnę i jej skutki. Moja ś.p. ciocia opowiadała, że jako dziecko stojąc na balkonie mieszkania na pierwszym piętrze pluła z góry na przechodzących po ulicy Niemców…
Ja sama wychowałam się na “Czterech pancernych”, “Stawce większej niż życie” itp. Naprawdę rozumiem, że katastrofa wojenna pozostawiła wspomnienia i rany w sercach nie tylko jednego pokolenia, ale także ich potomków. To zresztą w ogóle znany fenomen. Weźmy na przykład jedną z moich ulubionych pisarek, Lily Brett. Urodziła się w Australii, jej rodzicami są ludzie, którzy przeżyli pobyt w Oświęcimiu. I właśnie wyłącznie przez rodziców jest “poszkodowana” jeśli chodzi o Niemców i całą historię wojny. Pisze o tym niesamowite, wzruszające książki, mimo, że temat jej osobiście już nie dotyczył. No ale właśnie jej rodziców…
Podobnie jest z moim pokoleniem. Nasłuchałam się różnych wojenno-powojennych rodzinnych historii. Jednak zawsze była to “historia”. Nie zakrzewiono we mnie nienawiści do Niemców i Niemiec jako takich.
Nie chcę tu absolutnie bagatelizować faktu wojny, wszyscy zawsze mówią, że trzeba o tym pamiętać. Trzeba. Na zawsze. Ale z drugiej strony ile jeszcze pokoleń młodych Niemców ma się wstydzić tego, że ich przodkowie zachowali się tak, jak się zachowali? A ile pokoleń młodych Polaków ma nienawidzić tych młodych Niemców też wyłącznie z historycznych powodów? Moim zdaniem – i na szczęście też zdaniem coraz większej ilości młodych Polaków – to jest po prostu bez sensu. Spójrzmy w przyszłość.
Jeden z moich wujów zapytał mnie kiedyś wiele lat temu agresywnie “Jak ty w ogóle możesz chcieć wyjść za “Szwaba”??”. No ale cóż ten mój “Szwab” (a konkretnie Frankończyk) może na to poradzić, że kiedyś była wojna? Nawet jego rodzice są w tzw. “białych rocznikach”, czyli takich, które były za młode, aby wziąć czynny udział w wojnie. Zresztą akurat cała rodzina mojego męża też bardzo ucierpiała przez wojnę. Rodzice teściów też z różnych powodów nie brali w niej udziału. Generalnie powiedziałabym, że poglądy rodziny Drummerów są wręcz bardziej europejskie i pacyfistycznie niż moje własne.
Miałabym więc nie wyjść za mąż za tego kochanego człowieka tylko dlatego, że przypadkiem urodził się tu, a nie gdzie indziej i przypadkiem jego językiem ojczystym jest niemiecki?
Kolejne pokolenie, mojej nastoletniej córki, podchodzi do tych zagadnień historycznych już też inaczej. Moja córka irytuje się, że w szkole na lekcjach historii tyle musi się uczyć o Republice Weimarskiej, III Rzeszy i wojnie. “I słusznie” – odpowiadam jej. “Trzeba wiedzieć, dlaczego i jak do tego doszło, a na dodatek Niemcy mają teraz wyjątkowy kompleks tej wojny”. Córka ma dwa obywatelstwa i “dwa serca” – dokładnie pół rodziny polskiej, a pół niemieckiej. Tym trudniej jest jej sobie wyobrazić, że te dwa kraje były kiedyś śmiertelnymi wrogami.
Oczywiście nikogo nie jestem w stanie zmusić ani przekonać do “pokochania” Niemców i/lub niemieckiego. Sama też pozostanę Polką z krwi i kości i tak naprawdę mój wewnętrzny “dom” jest w Warszawie. Z drugiej strony przeżyłam już ponad połowę życia tu w Niemczech i od samego początku spotkały mnie tu wyłącznie dobre rzeczy.
Czy podtrzymywanie antagonizmów i takiej hisorycznej “nienawiści wojennej” ma jakikolwiek sens? Czyżby naprawdę na serio ktokolwiek wierzył w to, że powinniśmy być na zawsze wrogami?
W Pana przykładzie też tylko to “starsze” pokolenie ma “problem” z niemieckim. Kolejne generacje już znacznie bardziej zwracają się ku sobie.
Ja jestem pewna, że dalsze zbliżenie obu nacji, tak kulturalne jak i światopoglądowe i oczywiście też językowe, przyniesie obu krajom wiele korzyści.
PS
Skoro mieszka Pan w Niemczech, to może podręczniki do niemieckiego nie są już tak potrzebne?
Ale gdyby były, to można je kupić w Niemczech na allegro (z wysyłką za granicę) lub http://www.polstore.de/Pokochaj-Niemiecki_1
Pozdrawiam równie serdecznie,
Agnieszka Drummer
To jest zdecydowanie duży problem i właśnie główny powód niechęci młodzieży do tego języka. Niejednokrotnie spotykam się z komentarzami przed zajęciami z niemieckiego, ze „po co uczyć się języka Hitlera, który wyrządził nam tyle złego”. Od dłuższego czasu nie mam już siły na przekonywanie każdego do tego, że nie tylko Hitler władał niemieckim, ale także wiele innych, wartościowych ludzi. Niestety nie każdy to rozumie 😦
No niestety – WSZYSTKICH nie przekonamy. Każdy ma wolny wybór i wolno mu zamykać się w swoim ciasnym świecie zwróconym w przeszłość, a nie w przyszłość. To niech ci jedni wspominają ciągle Hitlera i nazistów, a my korzystajmy lepiej z dobrych stron Niemiec i niemieckiego – kultury, literatury, znajomości, gospodarki, handlu, rynku pracy, internetu, turystyki itd. itp. Zobaczymy, kto na tym lepiej wyjdzie ;).
“Jak ty w ogóle możesz chcieć wyjść za “Szwaba”??” 😀 Kiedyś Steffen Möller żartował właśnie, że choć Szwabia to tylko jedna z krain w Niemczech, to dla Polaków Niemcy to jedna wielka Szwabia 😉
Nie przystępowałem do nauki języka niemieckiego z niechęcią. Raczej moja niechęć rośnie wraz z czasem jaki mu poświęcam. Odbieram go jako dość charczący i ostry, ale to wrażenie potrafi przyćmić „klejący” sposób mówienie niektórych Niemców i Niemek. Najgorsze, że sam nijak nie potrafię wymówić niemieckich słów. Np.: Lehrerin. Masakra. Można sobie coś uszkodzić.
Do tego abstrakcyjna dla Polaka gramatyka.
Artykuły społeczne wysuwają tezę, że młodzi Niemcy otrząsnęli się z grzechów już nawet nie ojców, ale dziadków przecież. Publicyści zauważyli to już wyraźnie podczas Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej w 2006 r. Ciemniejszej strony tego „otrząśnięcia” niektórzy dopatrują się w sukcesie książki Thilo Sarrazina.
Wcześniejsze pokolenie odczuwało to dotkliwiej. Na myśl przychodzi mi tu postać W.B. Sebalda. Niemieckiego pisarza próbującego w swojej twórczości przepracować historyczne winy i próbę ich przemilczania. Sebald używał nawet inicjałów, bo swoje imię odbierał jako nazistowskie (kiedyś zrecenzowałem jego książkę: http://kompletnycywil.blox.pl/tagi_b/139625/austerlitz.html ).
Jak pokazały unijne próby unifikacji historii, historia ma głównie duszę narodową. Ważne, żeby pamięć historyczna nie przysłoniła porozumienia dzisiaj. I żeby nie stała się źródłem nienawiści. Łatwiej się nienawidzi anonimowego barbarzyńcę o niezrozumiałej mowie. Poznając go możemy odkryć, że w ludzkich kategoriach nie dzieli nas aż tak wiele. Rozmowa prowadzi do poznania i zrozumienia. A medium dla rozmowy jest język.
Co nie zmienia niestety faktu, że po tych 4 miesiącach nauki niemieckiego i niewidocznych postępów, kiedy patrzę w stronę materiałów do nauki, to aż mną wstrząsa z obrzydzenia 😛
Ja się zabieram za naukę niemieckiego i zagadnienia historyczne są mi kompletnie obojętne, ale faktycznie, Steffem Moeller coś tam wspominał w Europie da się lubić o stereotypie o szwabach wśród samych Niemców i jak to nawet niemiec niemca potrafi nazwać szwabem czy tam wytknąć mu to, że pochodzi ze Szwabii.
Może mi ktoś wyjaśnić to zjawisko?