Moja metoda nauczania

Niedawno kuzynka mojej przyjaciółki z liceum zapytała mnie na czym polega moja METODA NAUCZANIA, że tak mnie uczniowie chwalą. Hm. Są różne metody i różne podejścia.Szczerze mówiąc nie zastanawiałam się nad tym głębiej do tej pory z jednego zasadniczego powodu: do każdego ucznia podchodzę totalnie indywidualnie, identyfikuję się z nim prawie, nierzadko angażuję się wręcz w jego/jej życie prywatne pomagając np. w pisaniu lub poprawie życiorysów i listów motywacyjnych itp.  Staram się „wczuć” w danego człowieka, wyobrazić sobie siebie samą na jego/jej miejscu i logicznie pomyśleć co akurat jemu/jej jest najbardziej potrzebne i w jaki sposób on/ona to najszybciej zrozumie i najlepiej zapamięta. Takie „intensywne” podejście jest możliwe tylko przy zajęciach indywidualnych. Ostatnią grupę uczyłam już kilka lat temu, od tamtej pory przeszłam na tryb indywidualny.

Mam uczniów na zuLehrerinpełnie skrajnych poziomach – z jednej strony np. panią dr. hab. na wydziale prawa jednego z uniwersytetów, z drugiej strony np. przesympatyczną panią,  która z różnych powodów nie ukończyła nawet szkoły zawodowej.

Jedyne czego zasadniczo raczej unikam, to uczenie dzieci, bo mam w tej dziedzinie „złe” doświadczenia. Dzieci, które uczyłam były niechętne i bez żadnej motywacji do nauki, to po prostu nie sprawia przyjemności. Zdecydowanie największą przyjemność sprawia mi uczenie jeśli widzę, że komuś naprawdę na tym zależy, bo wtedy też stosunkwo szybko widać efekty.

 

AKTUALIZACJA DOKŁADNIE ROK PO TYM WPISIE ;-), kwiecień 2011:

Pytanie o metodę nie dawało mi spokoju i zaczęłam się sama sobie przyglądać podczas uczenia i uświadamiać sobie konkretnie, na czym polegają moje sukcesy. Okazuje się, że jednak JEST to pewna określona metoda, inna od tych „normalnych”, używanych przez większość pozostałych lektorów i nauczycieli.

O mojej metodzie napiszę jeszcze osobny wpis…

Reklama

4 comments

  1. Brak motywacji wynika ze środowiska.

    W modzie jest ciągle bunt przeciwko szkole i narzekanie na wszystko wokoło, nie robiąc nic. Dzieci to załapują i nie uczą się.

    Albo gadka-szmatka, że angielski jest banalnie prosty. Ci, którzy ten pogląd powielają, są z reguły kiepscy w j. obcych. W angielskim mamy galimatias czasów i reguł (ogrom wyjątków, niestała wymowa, niestały akcent)…

  2. Moja żona, w przeciwieństwie do autorki, bardzo lubi uczyć dzieci. Radość widzę na jej twarzy za każdym razem, gdy przychodzi po lekcji od dzieciaka, u którego odnalazła indywidualną ścieżkę nauczania. Sposoby na naukę dzieci są, moja żona je zna nawet na naukę dzieci tzw. trudnych, czyli z ADHD czy dysleksją. Mówię Wam, nie ma większego zadowolenia (zawodowego 🙂 oczywiście) na twarzy u żonki, jak dobrze wykonana praca z dzieckiem. A radość matek tychże dzieci? Wzruszenia nie do opisania.
    Oczywiście, każdy czerpie zadowolenie z pracy w czym innym. Ważne jest, by efekt był bardziej niż zadowalający bo tylko wtedy to co robimy będzie miało sens 🙂

    pozdrawiam, Marcin

    1. Marcin, podziwiam Twoją żonę, serio. Wiem, że są ludzie, którzy potrafią „dotrzeć” do dzieci, ja jak dotąd nie potrafiłam, przyznaję się do „winy”. NA SZCZĘŚCIE są tacy ludzie, bo co byśmy wszyscy bez nich zrobili?? 😉 Ja też się bardzo cieszę, gdy moje własne dziecko trafia na dobrych nauczycieli i jestem im bardzo wdzięczna.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s